Wielki Wodz Apaczow Wielki Wodz Apaczow
175
BLOG

Filibuster

Wielki Wodz Apaczow Wielki Wodz Apaczow USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

W demokracji, jak wiadomo, o przyjęciu ustawy decyduje większość. Parlament się zbiera i głosuje. Jeżeli 50%+1 jest za - to ustawa przechodzi a jak nie to nie. Proste.

Ale w amerykańskim Kongresie jest to zorganizowane trochę inaczej - i do niedawna - mądrzej - niż w reszcie świata. Co nie powinno dziwić, amerykańska konstytucja jest najstarszą pisaną konstytucją świata, tradycje parlamentarne są tu starsze niż gdzie indziej a amerykańscy Ojcowie Założyciele to byli geniusze intelektualnie przewyższający polityków europejskich  o kilka odchyleń standardowych. Prosze sobie porównać Konstytucję USA z niesławnym gniotem jaki była Konstytucja Unii Europejskiej. (Pamięta jeszcze ktoś o tym śmiesznym dokumencie?)

Otóż amerykański Kongres ma swoje uświęcone kilkustetletnią tradycją reguły którymi kieruje się przyjmując (lub nie) ustawy. Jedną z nich jest tzw. filibuster, czyli obstrukcja parlamentarna. Wygląda to tak. (Z pewnymi uproszczeniami):

Przez Izbę zostaje przedłożona ustawa do przegłosowania. Kongresmeni mogą teraz toczyć na jej temat debatę i zapisują się do wygłaszania przemówień w których argumentują za ustawy przyjęciem lub odrzuceniem. Gdy juz wszyscy powiedzą co mają do powiedzenia debata się kończy i przewodniczący Izby zarządza głosowanie. Jeżeli 50%+1 jest za - ustawa przeszła. Przynajmniej w jednej z izb Kongresu. (Co się dzieje jeżeli jedna izba jest za a inna przeciw albo obie są za ale wersje ustawy są inne w Izbie Reprezentantów i Senacie - o tym dzisiaj nie mówimy, to osobny temat).

W powyższym mechaniźmie jest ukryty haczyk: nad ustawą głosuje się po zakończeniu debaty. A co to jest zakończenie debaty? Gdy juz kongresmeni nie mają nic do dodania.

To otwiera furtkę dla tego aby partia, która z jakiś powodów ustawy nie chce - ale jest w mniejszsości - mogła blokować głosowania. Jak? Kongresmeni zapisują się do głosu a gdy już są na mównicy nie można im przerywać. Więc przeciwnicy ustawy mogą wejść na mównicę i zacząć przemawiać - godzinę, dwie, trzy, dziesięć, dobę ... Non stop, tak długo jak długo pampers, którego mają w majtkach pod garniturem wytrzyma. Historia amerykańskiego Kongresu zna przypadki przemówień trwających bez przerwy dobę i więcej. A gdy już taki skrajnie wyczerpany kongresmen swoje wielogodzinne przemówienie kończy   - na mównicę wchodzi jego kolega z partii który zaczyna następne. I tak tygodniami non stop. Aż w końcu kończy się sesja Kongresu, przychodzą następne wybory albo partia forsująca ustawę kapituluje i daje sobie z ustawą spokój.

Co robić jeżeli chcemy ustawę przepchać ale przeciwnik stosuje filibuster? Jest na to kilka sposobów.

Pierwszy: Przewodniczący Izby może przerwać przemówienie przerwać i zarządzić głosowanie nad tym, czy kończymy debatę. Innymi słowy może zarządzić, że "głosujemy nad tym czy głosować". Kongresmeni głosują i jeżeli - uwaga, tu jest haczyk - 60%+1 wypowie się, że debatę kończymy - to debata jest zakończona i dalej głosuje się nad ustawą w normalnym trybie. Jeżeli dostanie 50%+1 głosów - to jest przyjęta.

Jeżeli można całą procedurę podsumowac w jednym zdaniu to będzie ono brzmiało tak: W amerykańskim Kongresie przegłosowanie ustawy wymaga 50%+1 głosów, chyba że jest to ustawa bardzo ważna - wtedy potrzeba 60%+1.

A co to jest ustawa bardzo ważna? Taka, którą opozycja uważa za bardzo ważną i gotowa jest dla niej stosować filibuster. Oczywiste jest, że nie da się obstrukcji stosować wobec wszystkich ustaw jak leci, gdyż wytrzymałość kongresmenów i zdolność do gadania tygodniami są ograniczone. Dlatego mniejszość musi decydowac: Na tej ustawie nam nie zależy tak bardzo więc odpuszczamy, na tamtej też nie, ale tą chcemy zatrzymać więc robimy filibuster.

Większość, która nie jest w stanie przepchać swojej ustawy poprzez filibuster opozycji ma trzy wyjścia: Jeżeli ma 60%+1 głosów może po prostu zakończyć debatę i głosować. Jeżeli ma ponad 50%+1 a mniej niż 60%+1 może spróbować przekonać kilku posłów opozycji aby przyłączyli się do głosowania za przerwaniem debaty - na przykład obiecując im wpisanie do tekstu ustawy jakiś kompromisoweych koncesji. Może też zaoferować całej opozycji jakiś koncesje w ustawie w zamian za wycofanie blokady. No i na koniec może czekać do najbliższych wyborów licząc na to, że po nich będzie miała ponad 60% miejsc w Izbie i będzie mogła ustawę przepchać nie przejmując się filibusterem opozycji.

Filibuster stanowił starą tradycję amerykańskiego Kongresu mającą na celu ochronę mniejszości i wymuszenie wśród kongresmenów kompromisu. Dobrze jest jeżeli ustawy przechodzą mając przynajmniej częściowe poparcie obu partii - dlatego lepiej jest aby kongresmeni tak długo debatowali nad szczegółami aż obie strony będą w miarę zadowolone. Sytuacja gdy jedna z partii przepycha przez Kongres coś bardzo ale to bardzo kontrowersyjnego mówiąc "My mamy 50%+1, możemy przegłosowac co chcemy a wy możecie nam co najwyżej skoczyć"  -  jest na dłuższą metę bardzo niezdrowa dla kraju.

W praktyce "pełny filibuster" - czyli taki, który wiąże się z rytualnymi wielogodzinnymi przemówieniami - nie ma miejsce zbyt często, gdyż zazwyczaj wystarcza że przewodniczący mniejszości zagrozi: "Jak nam nie ustąpicie w tym i tym to robimy obstrukcję" - po czym  w gabinetach kongresmenów po cichu dochodzi do kompromisu.

Filibuster był jako się rzekło, stosowany od bardzo dawna - i na ogół nie był nadużywany aż do czasów ostatniego Busha, kiedy Demokraci zaczęli używac go do blokowania nominacji różnych ludzi z administracji lub sędziów sądów federalnych. Przez jakiś czas rozważano zniesienie możliwości obstrukcji podczas nominacji sędziowskich, ale skończyło się na kompromisie i utrzymaniu status quo.

Sytuacja zmieniła się po wyborze Obamy na Prezydenta. Demokraci zdobyli większość w Kongresie i teoretycznie mogli przegłosować to co chcieli - a filibuster pozostał jedyną bronią jaka pozostała Republikanom aby blokować przynajmniej niektóre ustawy, którym byli przeciwni. Demokraci stanęli wobec wyboru: Albo od  czasu do czasu szukać kompromisu i przeciągać po kilku Republikanów na swoją stronę albo zlikwidować instytucję obstrukcji parlamentarnej raz na zawsze. Za rozwiązaniem pierwszym przemawiała długa tradycja oraz zasada, że lepiej jeżeli ustawy mają choć częściowe poparcie obu partii. Ponadto w przypadku likwidacji filibustera Demokraci wystawiali się na ryzyko: Chwilowo maja większość, więc likwidacja możliwości obstrukcji jest im na krótką metę na rękę. Ale nic nie trwa wiecznie, wcześniej czy później większość stracą i jeżeli filibuster zlikwidują - to wcześniej czy później będą tego żałować, gdyż  nie będą mieli mechanizmu aby wpływać na ustawy gdy będą mniejszością. Ludzie mądrzy, potrafiący przewidywać swoje posunięcia na kilka kadencji naprzód optowaliby za utrzymaniem w regulaminie Kongresu mechanizmu obstrukcji...

... Ale w tym momencie powodzenie polityczne odebrało Demokratom rozum. Uważali, że reprezentują mniejszości rasowe, Latynosów, Murzynów i innych kolorowych oraz kobiety i w naturalny sposób ich elektorat będzie rosnął a elektorat Republikanów postrzeganych jako partia białych mężczyżn - będzie malał. Demokraci uwierzyli, że władzę jaką zdobyli utrzymają na zawsze. A to jest pierwszy krok do klęski.

W swojej bezdennej głupocie  przystąpili do częściowej eliminacji instytucji obstrukcji parlamentarnej.

Początek miał miejsce podczas debaty nad przyjęciem ustawy o Obamacare. Republikanie mieli swoje zastrzeżenia do niej natomiast Obama był zdeterminowany wcisnąć Amerykanom tą ustawę w gardło bez względu na to czy obywatele tego chcą czy nie. Obamacare miała - i nadal ma - wiele przepisów, które dla ogromnej części społeczeństwa były nie do zaakceptowania - takie na przykład jak obowiązkowe opłacanie przez ubezpieczalnie przerywania ciąży czy antykoncepcji. To jest znamienne - na przykład kościół katolicki w dobrej wierze Obamacare popierał, wychodząc z założenia, że powszechna opieka zdrowotna jest czymś dobrym - i nagle ze zdumieniem się zorientował, że znalazł się z przysłowiową ręką w przysłowiowym nocniku, gdy już po przegłosowaniu Obamacare - rząd federalny zaczął wytaczać procesy sądowe instytucjom katolickim chcąc je zmusić do wykupywania ubezpieczeń finasujących aborcję. Głośna była  sprawa zakonu Little Sisters of the Poor: Zakonnice oświadczyły, że żadnego ubezpieczenia opłacającego antykoncepcję i aborcję nie potrzebuja i nie wykupią - za co rząd zaczął je ścigać sądowo chcąc drakońskimi grzywnami (kilkadziesiąt milionów dolarów) rzucić je na kolana.

(Proces ostatecznie wygrały, w ostatnim roku Obamy, ale to inna historia).

Ale to było później, już po przegłosowaniu Obamacare. Natomiast wcześniej - jeszcze podczas debaty parlamentarnej okazało się, że kwestia obowiązkowego płacenia za aborcję jest dla Demokratów kamieniem węgielnym całej ustawy. Nagle stało się widoczne, że prawdziwym celem Obamacare nie będzie zapewnienie ubezpieczeń zdrowotnych biedocie - to była tylko zasłona dymna dla naiwnych (takich jak np. katoliccy biskupi) - ale zapewnienie lewicy narzędzi prawnych przy pomocy których będą mogli znienawidzone instytucje religijne albo upokorzyć i zmusić do uległości albo zniszczyć i puścić w skarpetkach.

To oznaczało, że przy głosowaniu nad Obamacare nie ma mowy o żadnym kompromisie z Republikanami. Gdyby Demokraci ustąpili w kwestiach antykoncepcji wówczas być może udałoby się przeciągnąć na swoją stronę kilku republikańskich Senatorów i ustawa by przeszła. Ale dla doktrynalnych lewaków żaden kompromis nie wchodził w grę, całe prawo było robione właśnie po to aby kościoły zmusić do finansowania aborcji i o dogadywanie się z Republikanami w tej kwestii było poza dyskusją.

Republikanom pozostawała tylko jedna broń aby Obamacare w istniejącej formie zatrzymać - filibuster. Sęk w tym, że brakowało im jednego głosu aby być w stanie obstrukcję utrzymać. Demokraci mieli te wymagane 60% aby debatę móc przerwać.

Wtedy nastapił cud - lub jak kto woli - interwencja Opatrzności. W styczniu 2010 Republikanin Scott Walker został wybrany do Senatu, pokonując kandydata demokratycznego. Nagle Republikanie zdobyli tyle głosów, że obstrukcja ustawy o Obamacare mogła być skuteczna. A Obama zorientował się, że albo musi iść na ustępstwa w kwestiach ideologicznych i wycofać kontrowersyjne przepisy ustawy i przeciągnąć paru Republikanów na swoją stronę aby filibuster przełamać - albo Obamacare w obecnej formie nie przejdzie.

Obama był twardogłowym, ograniczonym, betonowym lewakiem, który żadnego kompromisu nie uznawał i nie był w stanie przewidywać długofalowych konsekwencji swoich decyzji. Nakazał ustawę przepchać powołując się na mało znaną regułę mówiącą, że w debatach nad ustawami budżetowymi filibuster się nie stosuje. Obamacare nie było debatą budżetową i jeżeli się dokonało raz podobnego naciągnięcia przepisów to jasne jest, że stworzony precedens będzie żył własnym zyciem. Wszystko można podciągnąć pod debatę budżetową a więc każdą obstrukcję parlamentarną można przełamać nie mając dość głosów.

Myśl o tym, że być może kiedyś znajdą się w mniejszości i likwidacja obstrukcji parlamentarnej może odwrócić się przeciwko nim - nie przyszła Demokratom do głowy...

A gdy już raz przełamali w sobie opory przed likwidacją instytucji filibustera - Demokraci poszli na całość. W roku 2012 zlikwidowali ją podczas nominacji na stanowiska we władzy wykonawczej oraz nominacji sędziowskich - z wyjątkiem nominacji sędziów Sądu Najwyższego. Pozostawiono filibuster podczas debat nad ustawami, ale osłabiony precedensem stworzonym podczas głosowania nad Obamacare.

Mądrzy ludzie potrafią przewidywac wynik swoich działąń, szachista musi planować na kilka ruchów do przodu a polityk, który chce być wybitny musi patrzeć w przyszłośc dalej niż do końca kadencji. Gdyby w Partii Demokratycznej byli ludzie wybitni - to by ostrzegali: Dzisiaj mamy większość, więc likwidacja obstrukcji parlamentarnej jest nam na rękę. Ale kiedyś będziemy w mniejszości i warto abyśmy zatrzymali mechanizm, który pozwoli nam wpływać na ustawy nawet wtedy gdy będziemy mniejszością...

... Ale w Partii Demokratycznej taki głos się nie podniósł. Wszyscy uznali, że Republikanie reprezentują elektorat złożony z białych mężczyzn a Demokraci - Murzynów, Latynosów - i w ogóle kolorowych oraz kobiety plus wszelkie mnijeszości seksualne. I elektorat Demokratów będzie rosnął a Republikanów malał co oznacza, że władzy raz zdobytej Demokraci nie oddadzą nigdy. A to oznacza, że filibuster można z czystym sumieniem wyrzucić do kosza. Jeżeli się to białym mężczyznom nie podoba - to niech szybciej wymierają.

Mało tego - przed wyborami prezydenckimi, Demokraci, pewni zwycięstwa, zapowiedzieli ustami Harry'ego Reida, szefa Demokratów w Senacie, że po wygranej zlikwidują filibuster przy nominacjach sędziów do Sądu Najwyższego. Jedno stanowisko sędziowskie miało wakat i było wiadomo, że po wyborach będzie trzeba je obsadzić - a Reid nie chciał Republikanom dac możliwość blokowania jakkiegoś lewackiego kandydata, którego miał zamiar Ameryce narzucić.

Wiemy jak się to skończyło. Przyszedł Trump. Okazało się, że biali, czy się to komuś podoba czy nie, nadal są - i pozostaną -  największą grupą etniczną w Ameryce, kobiety wcale nie zagłosowały w 100% na Demokratów, spora część kolorowych zagłosowała na Trumpa a homoseksualnych transgenderowych murzyńskich Latynosek nie ma tyle aby przeważyć szalę. Wygrał Trump a Republikanie zdobyli Senat, Izbę Reprezentantów, ogromną większość stanowisk gubernatorów oraz kongresów stanowych, Klęska Demokratów była totalna i na całej linii.

W momencie gdy My, Wielki Wódz, piszemy te słowa Trump zapowiedział, że już skompletował swój gabinet i Demokraci mogą tylko bezsilnie patrzyć jak Republikanie zatwierdzają kolejnych członków ekipy Prezydenta - a oni nie są w stanie w tym przeszkodzić, gdyż większości nie mają a filibuster przy nominacjach rządowych sami znieśli. A lada dzień ogłoszona zostanie nominacja kandydata na sędziego Sadu Najwyższego mającego objąć fotel po zmarłym Antonim Scalia. Jeżeli Trump mianuje konserwatystę - a pewnie tak zrobi - to konserwatyści zdobędą większość w Sądzie Najwyższym na lata. Jeżeli w niezbyt odległej przyszłości umrze któryś z lewicowych sędziów Sądu Najwyższego - co jest całkiem prawdopodobne, zważywsze na to, że sędzina Ginsburg swoje lata ma i podobno już stoi nad grobem - i jeżeli Trump mianuje kolejnego konseratystę - to większość w Sądzie Najwyższym Demokraci  utracą na pokolenia.

Nie mając większości w Seanacie nie mogą nominacji zablokować. Gdyby zastosowali filibuster mogliby zmusić Republikanów do mianowania jakiegoś bardziej centrowego kandydata. Ale jeżeli zastosują obstrukcję - to Republikanie filibuster przy nominacjach do Sądu Najwyższego zlikwidują, a jeżeli ktoś z Demokratow zaprotestuje - to wyciągną nagrania z wypowiedziami Harrego Reida, obiecującego, że po wyborach zlikwiduje możliwoć obstrukcji nominacji sędziowskich Sądu Najwyższego...

Morał z tej bajki: Lewacy okazują się być niezdolni do przwidywania konsekwencji swoich ruchów. O czym My, Wielki Wódz, już raz, przy innej okazji, pisaliśmy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka